Food Morning Vietnam!

Jak było w Wietnamie? Jak się przygotować i co ze sobą zabrać?

Co wiedzieć przed wyjazdem do Wietnamu?

Przeczytajcie!

 

Food Morning Vietnam

Stało się. Zostawiłam serce w Hanoi. I wiem już, że jeśli kiedykolwiek przeszło mi przez myśl, że byłam na wakacjach życia, to wszystko to miało miejsce przed Wietnamem.

Wiele razy słyszałam, że nie ma piękniejszego miejsca na ziemi niż Wietnam. Antony Bourdain zwiedził i zjadł świat cały, a starość chce spędzić w Wietnamie. I Wiola i Piotr i Maksiu, nasi Przyjaciele, którzy podróżują po całym świecie, za Wietnamem cały czas tęsknią i to właśnie z Nimi wybraliśmy się w tą piękną podróż – to był ich trzeci, wietnamski raz.

I to dzięki Nim mieliśmy okazję w pełni Wietnam przeżyć.

Dziękuję z całego serca. To był cudowny czas!

 

Opowiedzieć chcę Wam o wszystkim – o widokach, smakach, dźwiękach. Myśli w głowie mam milion. Ale jedną największą.

 

Wietnam kobietami stoi.

Wietnamskie kobiety są piękne, malutkie, filigranowe i silne. Mają lśniące, czyste, grube, związane włosy, zadbane stopy, pomalowane paznokcie, piękną, delikatną skórę, obezwładniający uśmiech i oczy oraz serce pełne energii. Pracują od rana do nocy. Nawet kiedy siedzą niziutko czy to na małym taborecie czy po prostu kucają, cały czas coś robią. Czasami obserwują i uśmiechają się. Są magiczne. Jestem przekonana, że bez ich siły nie byłoby wszystkiego, co w Wietnamie możemy poczuć. Spotykałam ich dziesiątki dziennie, każda była inna i każdą chcę zapamiętać.

 

Jestem głodna. Cały czas…

Dokładnie tak czuję się po powrocie z Wietnamu. Jestem cały czas głodna. I to nie wcale przez zmianę czasu, która wbrew temu, co sądzą niektórzy jest bardzo odczuwalna (5 godzin różnicy). Jestem głodna, ponieważ czy to w Hanoi czy w Hoi An jedliśmy cały czas – co dwie, trzy godziny. Jedzenie było wszędzie, na każdym rogu i kroku. Były sałatki, dania, zupy, owoce, picie, kawa, herbata. Idąc do sklepu mogliśmy zjeść więc to, na co mieliśmy ochotę. No albo to, co akurat było pod ręką. Co najlepsze, po wietnamskiej uczcie, jedzeniu kilka razy dziennie, schudłam 2 kg. Dlaczego? Ano dlatego, że nie jedliśmy słodyczy ani pszenicy. Jedliśmy regularnie i piliśmy dużo. Cudownie jest wybrać się w taką podróż z ludźmi tak spragnionymi cudownego jedzenia jak ja!

Co fascynujące, każde uliczne miejsce z jedzeniem oferuje konkretne danie. Nie musicie składać zamówienia. I tak pewnie nikt nic nie zrozumie. Wystarczy, że zajmiecie miejsce, a zaraz dostaniecie danie. Wybierając miejsce, w którym chcecie jeść, decydujecie się na konkretne danie. I tak jest prawie zawsze.

Jedliśmy i na ulicy i w restauracjach – nikt z nas nie miał żadnych rewolucji żołądkowych. Przed wyjazdem natomiast braliśmy probiotyki chroniące florę jelitową.

 

Wietnam pachnie!

Jestem strasznym zapachowcem. Wyczuwam wszystko. Nawet awanturę wiszącą w powietrzy, którą sama mam ochotę rozkręcić. Po mimo 30 – 40 stopniowego upału, ani razu nie czułam niczego co byłoby mało przyjemne dla mojego nosa. Ludzie nie śmierdzieli potem – a tyrają w upale od rana do nocy. Jedzenie – mięso itd pachniało mięsem, zioła ziołami, a bulion bulionem. Wszystko było na swoim miejscu. Nie było ani smrodu ani much. Był za to jeden jedyny szczur, ale nie zdążyłam się z nim przywitać, bo zwiał.

Wietnam więc pachnie. Miłością, durianem, świeżym ananasem, miętą rybną, mango, zupą pho, trawą cytrynową i wietnamską kawą. Nie chcę zapomnieć żadnego z tych zapachów. Są uzależniające.

 

Kto kocha kolory i rumor?

W Chorwacji psychicznie wykończyły mnie cykady. Jeden, tępy dźwięk doprowadza mnie do szalonych myśli – to mizofonia. W Wietnamie rumor był wszechobecny. Tysiące motorów, samochodów i ludzi. Każdy rozmawia przez telefon, cały czas trąbią i coś mówią. I wiecie co? I nic. W tym całym szaleństwie i hałasie jest pewien spokój i jest… logika. Niepotrzebne są znaki i światła, aby poruszać się po ulicy. Wystarczy mózg, myślenie, logika… Wszechobecne trąbienie nie jest więc oznaką wkurzenia. Nie widziałam żadnego zdenerwowanego kierowcy – oni trąbią by ostrzec – przed wyprzedzeniem, skręceniem lub by dać znak – hej Ty! Jestem większy, więc spadaj na lewo albo gdzie tam chcesz!

 

Wietnam wchłonął nas na dobre – i ekscytującym hałasem i kolorami i jedzeniem i zapachami. Wsiąknęliśmy na dobre!

 

Tyle o moich przemyśleniach. A teraz w skrócie przedstawię Wam naszą wyprawę.

 

Dzień 1

*Lecieliśmy Qatar Airways z dwiema przesiadkami – w Doha i Bangkoku.

Wylot mieliśmy o 18:05, do Doha dolecieliśmy na 23:30.

Z Doha wylecieliśmy o 1:30, do Bangkoku dolecieliśmy na 7:30.

Z Bangkoku wylecieliśmy o 9:30, do Hanoi dolecieliśmy na 12:30.

Qatarskie linie lotnicze to chyba najlepsze linie na świecie, co potwierdzają i Piotrek z Wiolą i co potwierdza obecność wspaniałej Stewardessy Magdy. A, wiadomo też, że każdy nocny lot najlepiej spędzić w kuchni. Z winem :)

Te wszystkie przesiadki miały swoją zaletę – coś się działo. To była bardzo dobra podróż, bo nie wyobrażam sobie zamknięcia w samolocie przez kilkanaście godzin. Szczególnie z moim lekkim adhd i zespołem niespokojnych nóg.

Do hotelu w Hanoi dotarliśmy taksówką, którą Piotrek zamówił przez internet (koszt 30 dolarów za auto 12 osobowe). Mieszkaliśmy w centrum w Hotelu Aquarius w Old Quarter. 5 noclegów ze śniadaniami dla 3 osób to koszt ok 220 dolarów.

Pierwszy wieczór w Hanoi spędziliśmy z naszą Przyjaciółką Niną, z którą najpierw spotkaliśmy się w restauracji Madame Yen, a później zjedliśmy tak, jak wietnamski Bóg przykazał – na ulicy. Jedliśmy dwa rodzaje mielonego mięsa, lekko kwaśnego, grillowanego na patyczkach. Do tego sos sojowy z majonezem. W dużych ilościach piliśmy zieloną herbatę z lodem. W 7 osób zjedliśmy ok 60 sztuk mięsa pierwszego rodzaju i 30 szt drugiego, do tego 8 herbat. Za całość zapłaciliśmy 100 zł…

Wieczór zakończyliśmy zwiedzając Stare Miasto rikszami. To podróż obowiązkowa!

Dzień 2

Drugiego dnia odwiedziliśmy King Konga. A kto oglądał moje insta story ten wie jak było zabawnie…

Wyruszyliśmy w podróż autem z kierowcą – z Hanoi do Ninh Binh. Mówi się, że Ninh Binh to małe Ha Long – tam właśnie kręcono ostatniego King Konga.

Przez 3 godziny pływaliśmy łódką i podziwialiśmy wszystkie piękne widoki oraz jaskinie…

Po Ninh Binh pojechaliśmy do Świątyni (Pagody), pięknej, jednej z najstarszych w Wietnamie – to zespół krajobrazowy Tranyang który wpisano na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO 3 lata temu. Na własnych nogach obeszliśmy nie korzystając z elektrycznych samochodów w drodze powrotnej, największy w Wietnamie kompleks świątyń buddyjskich  Świątynie Bai Dinh

Wieczorem zjedliśmy najlepszą PHO w życiu. Pho jedliśmy na ulicy  13 Lo Duc, Hanoi.

Dzień 3

Przedpołudnie trzeciego dnia spędziłam z Wioletką w szkole gotowania – Hidden Hanoi. Koszt kursu dla 1 osoby to 55 dolarów, doznania – bezcenne.

Zwiedziłyśmy dwa markety – Frog Market, nielegalny, gdzie sprzedaż odbywa się bez pieniędzy, wszystko na zasadzie barteru. Kiedy zbliża się Policja, wszyscy ze swoimi produktami robią hyc do tyłu i chowają się, a kiedy Policja przejeżdża, każdy robi hyc do przodu i wraca na swoje miejsce – skaczą jak żaby :)

Ten market zrobił na mnie ogromne wrażenie – i produktowo i ludzko. Powiązania między ludźmi pokazują w jakiej harmonii można żyć. Można sobie niczego nie zazdrościć, można się wspierać. Można być życzliwym i ludzkim. I żyć. Spokojnie i pełnią życia.

Drugi bazar uginał się od ziół, owoców i warzyw. Był Pan, który sam robił noże, była Pani, która kisi wszystko na potęgę, były jaja z malutką kaczuszką i mięso, którego świeżość sprawdza się jednym palcem. Wiecie jak? Spójrzcie….

Po wizycie na targu wróciłyśmy do Szkoły Gotowania. Gotowałyśmy i jadłyśmy. Chłonęłyśmy wszystko. To było piękne przedpołudnie.

Popołudnie było równie cudowne, a wieczór spędziliśmy w Restauracji Quan Na Ngon – przy 18 Phan Boi Chau. Świętowaliśmy Wioli urodziny, to była prawdziwa uczta!

Dzień 4

Czwartek dnia odwiedziliśmy Świątynię Literatury – najpiękniejszą Świątynię w mieście i pierwszy Uniwersytet w Wietnamie.I choć zapamiętam do końca życia wietnamską młodzież, która prosiła o selfie z moim piegowatym synem, to jednak ten dzień na zawsze zapisze się w mojej pamięci smakiem Bun Cha.

To kapitalne danie, które umiem już zrobić i z pewnością przepisem podzielę się niedługo na blogu. Jednak pamiętajcie – Bun Cha naprzeciwko Świątyni Literatury to obowiązkowa miejscówa! (ul. 3 Van Mieu)

Dzień 5,6,7,8,9 to raj w Hoi An.

Samolot z Hanoi do Da Nang leciał ok 2 godzin. Bilet dla 1 osoby w dwie strony kosztował ok 313 zł.

Z Da Nang do Hoi An dotarliśmy zamówioną przez internet taksówką – koszt ok. 20 dolarów (auto dla 12 osób).

W Hoi An czekał na nas piękny hotel – Golden Sand Resort & SPA, ale wypoczywać w hotelu nie bardzo chcieliśmy. Zresztą tak jak i jeść.

Na jedzenie chodziliśmy więc do przyhotelowych barów. Jedliśmy sałatki – banana flowres, green mango, green papaya, owoce morza, muszle, kalmary, ryby i makarony. Piliśmy hektolitry wietnamskiego piwa i nasz rachunek nie przekraczał miliona dongów czyli ok 200 zł (6 osób).

Naszym celem było jednak cudowne miasto Hoi An, do którego jeździliśmy hotelowym samochodem busem lub taksówką (ok 100.000 dongów czyli 17 zł w jedną stronę).

Miasto jest piękne! I uwierzcie na słowo, że to krótkie podsumowanie zawiera w sobie całe piękno jakie można dostrzec. Zostałam oszołomiona i zbombardowana kolorami, pięknie starymi, francuskimi kamienicami, w których mieszczą się restauracje, kawiarnie i galerie sztuki. Niebo przykrywa tysiące lampionów, a uliczki wypełniają absolutnie przezdolni rzemieślnicy.

Zwiedzaliśmy więc, jedliśmy w dobrych restauracjach, podziwialiśmy cudne widoki i… szyliśmy buty, szaliki i płaszcze.

I to kolejne doznanie, którym muszę się z Wami podzielić. Rękodzieło w Wietnamie jest sztuką. Nie jedzie taniością i badziewiem. Od breloczka przez korale, szale, buty i płaszcze – wszystko jest piękne i porządne.

Dlatego właśnie wróciłam z pięknym, szytym na miarę, wełnianym płaszczem za całe 50 dolców i kaszmirowym szalem, którego najchętniej nie zdejmowałabym w ogóle za całe 20 dolców. Ja mam wełnianą pepitkę, Wioletka płaszcz szary w zalotne kropki, a Piotrek dwie pary szytych na miarę butów. Karol i Rafał mają ananasowe koszule, a Maksiu nowe koszulki. I wszyscy jesteśmy szczęśliwi :)

Warto wiedzieć, że swój urok Hoi An zawdzięcza Polakowi – Kazimierzowi Kwiatkowskiemu.

„Dzięki wpisaniu na Listę światowego Dziedzictwa UNESCO udało się zachować w tym miejscu ponad 800 zabytków. Sukces ten zawdzięcza się polskiemu architektowi Kazimierzowi Kwiatkowskiemu. W latach 90. XX wieku władze ośrodka chciały się pozbyć starych budynków w centrum i w ich miejsce wybudować bloki mieszkalne. Projektowi sprzeciwił się właśnie Kwiatkowski kierujący pracami konserwatorskimi w pobliżu M. Projektowi sprzeciwił się właśnie Kwiatkowski kierujący pracami konserwatorskimi w pobliżu My Son. Za jego namową starówka została odrestaurowana i przystosowana do ruchu turystycznego. W podzięce za zasługi dedykowano mu tablice pamiątkowe: w Purpurowym Zakazanym Mieście w Hue oraz w sanktuarium religijnym Czamów w My Son. W 2007 r w Hoi An stanął również pomnik polskiego architekta” – Anna Kiełtyka, Przewodnik Pascal „Wietnam”

 

W Hoi An odpoczywaliśmy i chłonęliśmy tonę słońca. Nie wyobrażaliśmy sobie jednak rozstania z Wietnamem bez pożegnania z Hanoi. Dlatego z Hoi An wróciliśmy na całą dobę do Hanoi. Żal było iść spać.

Weekendową energią miasto zaprosiło nas do siebie, a my nie protestowaliśmy. Chodziliśmy, jedliśmy, piliśmy najlepszą na świecie kawę. Z Hanoi rozstaliśmy się kolacją w pięknej restauracji Madame Hien. Kto w Hanoi był, ten będzie widział czym restauracja stoi. I jak. A kto nie był, niech restaurację Madame Hien obowiązkowo wpisze na listę.

Już teraz wiem, że moja ostatnia podróż do Wietnamu zapoczątkowała wietnamski rozdział w moim życiu. Zostawiłam serce w Hanoi. Brakuje mi ciepła, energii, jedzenia i życzliwości. To samonapędzająca się maszyna dająca siłę do życia. Maszyna pełna dobra, uśmiechu i energii, na której czele stoją oczywiście kobiety. 

 

 

 PODSUMOWANIE i NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE

 *w Polsce załatwiliśmy wizy (czas oczekiwania 5 dni, koszt jednej 250 zł). Pamiętajcie, że Wasz paszport musi być ważny co najmniej 6 mcy.

*składając wniosek o wizę musicie mieć ze sobą bilety lotnicze – inaczej Wasz wniosek nie zostanie przyjęty!

*sugeruję załatwienie wizy w PL. W Wietnamie nigdy nie wiadomo co się wydarzy

*bilet lotniczy z Warszawy do Hanoi 1 osoba – ok 2000 PLN (kupiliśmy kilka mcy przed wylotem)

*bilet lotniczy z Hanoi do Hoi An to 313 zł za osobę (kupiliśmy planując cały wyjazd)

*w Polsce Piotrek zarezerwował i zapłacił za taksówkę z lotniska w Hanoi do Hotelu.

*W Polsce kupiliśmy dolary, a w Wietnamie zamieniliśmy je na Đồngi. Tak zwane King Kongi :)

100 000 Dongów to ok 17 zł

 

*na miejscu trzeba liczyć, że się wyda minimum 100 dolarów dziennie (minimum, bo pokus jest mnóstwo!)

*korzystaliśmy tylko z wifi, po wylądowaniu w Hanoi włączyliśmy tryb samolotowy i tylko w takim trybie byliśmy dostępni. Czyli nie byliśmy dostępni, co było cudowne.

*trzeba ze sobą zabrać zapas płynów antybakteryjnych – dezynfekujcie ręce przed jedzeniem.

*podróżując po mieście postarajcie się zamawiać taksówki przez hotel – takie z ulicy często mają zawyżone ceny, a i zdarzają się oszustwa

*sprawdzajcie wydawaną resztę – czasami zdarzają się pomyłki i zamiast 200.000 możecie dostać 20.000

*w Hanoi ceny są naprawdę niskie, dlatego prawie w ogóle nie targowaliśmy się

*w Hoi An targowanie się to codzienność. I choć było to czasami męczące to sami Wietnamczycy nie odpuszczali

*zabraliśmy ze sobą dwie walizki (mogliśmy mieć trzy po 30 kg) i 3 bagaże podręczne. Mieliśmy w nich po ok 18 kg. Wracaliśmy z trzema walizkami i każda ważyła prawie po 30 kg. Trzecią walizkę kupiliśmy za grosze w Hanoi.

*zabraliśmy lekkie ciuchy – kiecki, koszulki. W Wietnamie jest duża wilgotność powietrza – warto mieć dwie koszulki na 1 dzień.

*na każdy wyjazd zabieram lekkie, szerokie, cienkie, bawełniane szale. Są super i na wieczór (chronią przed wiatrem) i na upał (można je zwilżyć i założyć na ramiona).

*jeśli planujecie wypoczynek, zabierzcie ze sobą kremy z wysokim filtrem i kremy po opalaniu. Słońce parzy – nie wiadomo kiedy.

*przed wyjazdem wykupiliśmy ubezpieczenie na podróż – koszt dla 3 osób 400 zł (załatwiliśmy online)

 

 

Jedzenie i picie

*na potęgę piliśmy wietnamską kawę z mlekiem skondensowanym

*piliśmy dużo wody

*piliśmy duuużo wietnamskiego piwa (Saigon, Hanoi)

*jedliśmy surowe owoce, nic nam nie było

*ukochaliśmy oczywiście znaną zupę PHO, poznaliśmy najpyszniejsze BUN CHA oraz BAHN MI – więcej o jedzeniu przeczytacie u Marcina – kapitalne wskazówki, zajrzyjcie koniecznie: http://slodkokwasna.pl/gdzie-w-hanoi-cos-dobrego-zjesc-i-wypic-czesc-i/

*z całego serca polecam szkołę gotowania w Hanoi – Hidden Hanoi –

http://www.hiddenhanoi.com.vn/cooking-classes-hanoi/

*nie polecam szkoły gotowania w Hoi An –

http://www.herbsandspicesvn.com/Home/CookingclassMenu

 

Dzieci

Podróżowaliśmy z Karolem, a Wioletka i Piotr z Maksem. Chłopcy mają po 13 lat. Są kulturalni i bezproblemowi. Jedli wszystko, nie mieli żadnych dolegliwości żołądkowych.

Podróż z dziećmi w tym wieku nie jest absolutnie uciążliwa. Nawet gdyby dzieci nie chciały jeść wietnamskiego jedzenia, bez problemu można było zjeść europejską bagietkę czy nawet pizzę.

 

 

Jestem przekonana, że nie napisałam o wszystkim co miałam i mam w głowie. I chyba nawet nie chcę tego robić. Mam jednak nadzieję, że przekazałam Wam najważniejsze informacje dotyczące wyprawy do Wietnamu. 

Całą podróż od A do Z zaplanowali Wioletka i Piotr. Czułam się bardzo bezpiecznie. Załatwione mieliśmy wszystko – od lotów przez taksówki, hotele, restauracje i zwiedzanie. 

I w taki właśnie sposób warto Wietnam poznać. Jeśli więc macie ochotę na wietnamską wyprawę, a nie wiecie jak się do całości zabrać, piszcie koniecznie. Chętnie pomożemy, opowiemy, wsparcia udzielimy :)

asia@odczarujgary.pl

8 Komentarz

Skomentuj Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.